Od kiedy tylko Maja poszła do przedszkola w naszej Placówce ( ZPE Olsztyn), czyli od stycznia 2008 roku, moja każda próba dowiedzenia się, co robiła w przedszkolu ( teraz już szkole), kończyła się tak samo. Nie ma przedszkola/szkoły.
- Córeczko, co dzisiaj robiłaś w przedszkolu? - pytałam.
- Nie ma przedszkola - słyszałam za każdym razem.
-Bawiłaś się, uczyłaś? - dopytywałam dalej.
-Tak - słyszałam krótką, zdecydowaną odpowiedź.
- A jadłaś obiadek? - nie dawałam za wygraną.
- Maja jadła kotleciki i rosołek!!!!!!!!!!! - ożywiała się nagle.
Nie jest tajemnicą, że mięsko je z olbrzymią przyjemnością ( chyba ma to po mnie, bo ja też "ze słodyczy to najchętniej golonka i schabowy"), a rosół przez 6 lat był jedyną zupą, którą zjadała Pszczółka (wybiórczość pokarmowa).
Nie wierzyłam, że codziennie ten rosół dzieciom w Placówce serwują.
- A może jadłaś inną zupkę? - pytałam.
- Tak! Czerwoną!!!!!
- Pomidorową czy buraczkową Córciu?
- Pomidorową, ładny kolor! - odpowiadała czasem dla odmiany.
Oprócz tematów kulinarnych (okrojonych, przyznacie sami), dowiedzieć mogłam się ewentualnie, że Pani Beatka ładnie śpiewała i pokazywała Lewusa i Prawusa (dłonie), Pani Lila przywiozła śniadanko, a Pani Basia ubierała. Całe morze informacji, prawda?
Tak było kiedyś, tak jest i teraz. Maja ma dwa światy - ten w przedszkolu\szkole bez Mamy i ten po pobycie w Placówce. O ile problemu nie było wcześniej, tak teraz już jest.- PRACE DOMOWE.
Strasznie buntuje się przed przenoszeniem nauki do domu.
- Nie będzie domowej., to szkoła!!!!!!!!- burzy się, kiedy wyciągam z Jej plecaka domowniczek.
Raz schowała go w świetlicy szkolnej, a w tym tygodniu chyba u Dziadków i to tak starannie, że przepadł jak kamień w wodę!!!!!!!!