czwartek, 11 grudnia 2014

Wrócimy....... :)

Trzeci etap strzyżenia za nami :) 
Nasz najlepszy na świecie fryzjer znalazł termin już w poniedziałkowy wieczór, ku wielkiej radości Mai. Komplementy w szkole tak Jej się spodobały, że już od rana w poniedziałek dopytywała czy Nasz Pojasek czeka na Majeczkę i czy po poniedziałku jest wtorek..A gdy na dodatek do szkoły przyjechał po Nią Dziadeczek, to już w ogóle była cała dzielna, zwarta i gotowa na strzyżenie.
- Dziadku, mam ładną fryzurkę? Byłam u fryzjera, to Ciocia Ewa, Nasz Pojasek- trajkotała całą drogę do domu.
- Babciu zobacz mam nowe włosy, byłam u fryzjera!!!!- chwaliła się już od progu czekającej w domu Babci Eli.
- A teraz pojedziemy i ja obetnę Mamusię, Nasz Pojasek pomoże Majeczce- wyrzucała następne informacje.
 Plan był taki, by pokazać Mai na mnie, że kontakt nożyczek ze skórą to nic takiego, dlatego na fotelu zasiadłam z uśmiechem od ucha do ucha- zresztą przy Ewci inaczej się nie da, bo uśmiechem wprost zaraża podobnie jak Maja.
- Ciociu, obcinasz Mamusię, nożyczkami, to nic nie boli?- dopytywała Maja obserwując z bezpiecznej odległości.
- A potem obetniesz mnie, Majeczkę i będa klamerki?- upewniała się.
- Tak Majeczko, będziesz podawała cioci klamerki- wyjaśniała cierpliwie Ewa.
- Ale nie lubię psikania!!- zaznaczyła widząc spryskiwacz stojący na stole.
- Nie będzie psikania Majusia, będziemy moczyć w wodzie grzebyczek tak- uspakajała Ewcia.
- Chcę teraz obcinać, teraz ja - zdecydowała i już za chwilę siedziała dzielnie na fotelu zaopatrzona w laptopa i teletubisie. 
Pomimo mojej wiary w cierpliwość i umiejętności Naszego Pojaska nie spodziewałam się, że pójdzie tak lekko, bez większych protestów. Nie było już takiego oglądania się za każdym ruchem rąk Ewci, na sobie i na mnie sprawdziła, ze "nożyczki nie bolą" i zaufała chyba....Byłam z Niej taka dumna!!!!
Tak się Mai spodobało, ze wychodząc najpierw zapytała Ewę:
- Czy ja wrócę do Ciebie, do fryzjera?
- Tak Majeczko, kiedy tylko zechcesz, ciocia będzie czekała na swoją Majeczkę-Ewcia na to.
- Moniu, a może Maja pobawi się z Chłopakami moimi, a my wypijemy herbatkę, pogadamy?- zaproponował Nasz Pojasek.
 - A wiesz co, że z chęcią- ja na to, bo pogaduchy to moja i Ewy specjalność i  koniecznie w kuchni :)
- Nie Mamo, wracamy do domu! - zaprotestowała Maja wyraźnie zmęczona po całym dniu i drapiąca się po plecach, bo nie dała sobie założyć peleryny.
- Następnym razem Ewcia, teraz rzeczywiście może być zmęczona, jest 19;00, a my ostatnio o 18-tej już śpimy, Maja czasem o 17-tej jak tylko zobaczy palącą się obok Jej okna latarnię- wyjaśniłam i już zbierałam nasze rzeczy- laptop, płyty itp.
-WRÓCIMY!!!- powiedziała Maja wychodząc i trzeba było widzieć miny moje i Ewy na Jej ton, bo zabrzmiało co najmniej jak ' choćbyś nie chciała, to i tak wrócę".
W drodze do domu dopytywała się czy rzeczywiście wrócimy następnym razem i czy Ciocia Ewa już na nas czeka.
W domu obowiązkowe zdjęcia, już w pidżamce i proszę podziwiajcie małą damę :)









niedziela, 7 grudnia 2014

Najlepszy fryzjer i nietoperz :)

Od kilku dni przygotowuję Maję na pójście do fryzjera. Myślałam o tym już trochę wcześniej, gdyż czesanie Jej długich włosów, ich mycie i pielęgnacja oraz zaplatanie to codzienne nerwy, płacz i lament. Na pytania czemu nie obetnę Mai włosków, odpowiadałam: w maju Komunia Św., po niej zetniemy, żeby na wakacje było nam wygodniej.
Decyzję przyspieszyła notatka od Wychowawczyni z 3 grudnia, następującej treści :
" Witam, zwracam się z prośbą odnośnie włosów Mai, proszę zastanowić się czy już nie czas, by zmienić Mai fryzurę. Powody:

  • Maja podczas infekcji rozmazuje zarazki na twarzy (nie umie kichać i smarkać), co wmazuje we włosy i mogą one dłużej roznosić chorobę.
  • Dziewczynka nie osiąga sprawności motorycznej na takim poziomie, by kiedykolwiek zapleść długie włosy nie mówiąc o ich samodzielnym umyciu, wysuszeniu, rozczesaniu.
  • DŁUGIE przy fobiach Mai na suszarki, skutecznie uniemożliwiają naukę suszenia a co za tym idzie uczestnictwo w zajęciach Hydroterapii czy basenu ( z krótkimi będzie łatwiej schować je pod czepkiem i potem wysuszyć nawet ręcznikiem).
  • Gdyby obciąć Mai włosy na krótkie, dobry fryzjer potrafi też obciąć z objętości i wtedy łatwiej będzie ułożyć fryzurę samej Mai ( boi się czesania, krzyczy, nie posługuje się grzebieniem w szkole.
  • Trzeba ją najpierw uczyć systematycznie w domu siedzenia na krześle przodem do lustra( jak u fryzjera), odgłosu suszarki (oswajanie stopniowe), co umożliwi wyjście do fryzjera.
  • Sprawę proszę przemyśleć, mam nadzieję, że to ułatwi czynności samoobsługowe Mai i Pani. Pozdrawiam, wychowawczyni Mai."
W ramach oswajania Mai z nożyczkami najpierw podcięłam Jej same końcówki, kiedy oglądała bajkę już tego wieczora kiedy dostałam notatkę od Pani Ani.
Wcześniej odwiedzałyśmy pobliski zakład fryzjerski i obserwowałyśmy strzyżenia innych osób. Wszystko pasowało Mai do momentu pojawienia się maszynki do strzyżenia lub suszarki. 
Nadwrażliwość na dźwięki nadal nieujarzmiona jak widać, choć pracujemy nad tym cały czas. Do tej pory sama podcinałam włoski Mai, z różnym skutkiem (najwyraźniej talentu, bądź cierpliwości ku temu mi brakuje:). 
Po wakacjach podcinaniem końcówek zajęła się ciocia Ewcia Pojasek. Tak przypadła Mai do gustu, że na wieść, że w sobotę obetnie właśnie ciocia włoski Pszczółkowe, Maja czekała tylko na przyjście swojego fryzjera. Niestety cioci coś wypadło i przełożyłyśmy na wtorek. My, ale nie Maja....
- Mamo, wstawaj, Pojasek już czeka na Majeczkę!!!!- wykrzykiwała od 6 rano.
- Maju, ciocia jeszcze śpi, pojedziemy we wtorek- tłumaczyłam.
- Mamo, ale ja już znalazłem, jestem nietoperzem!!!- Maja nie dawała za wygraną.
- Dzisiaj będzie nietoperz Majeczka u najlepszego fryzjera- naszego Pojaska!!!- trajkotał mój nietoperz rzeczywiście ubrany  w pelerynę fryzjerską.

- Chodź, poszukaj nożyczki, tylko bez psikania i spróbujemy Mamo- namawiała dalej.
No takiej gotowości na coś do tej pory nieprzejednanego nie sposób przegapić...
Pomyślałam, że w ramach oswajania zetnę przynajmniej część włosków, a resztę dokończymy z Ewą we wtorek. Moment graniczny znajdował się tuż nad ramionami, w pobliżu szyi...Nie miałam szans na wyrównanie :(

-  Stop Mamo, pędzimy do Pojaska co ma Agatkę i Oskarka- to najlepszy fryzjer!!!!!!!- zdecydował mój kochany nietoperz i uciekł z krzesła.



I tym sposobem na 11:30 jesteśmy umówione na profesjonalne strzyżenie u Cioci Ewci :).
Zdjęcia sprzed chwili już wstawiam, reszta po powrocie od NAJlepszego Fryzjera :)
Mój nietoperz w oczekiwaniu na wyjazd do NASZEGO POJASKA :)
I już po bólu, płaczu i krzyku.....Moje nerwy dziś mocno wystawione na próbę zostały, bo po próbie w domu i tym, że decyzja wyszła od Mai, myślałam, że pójdzie jak z płatka......Gdy weszłyśmy Ewcia suszyła włosy koleżance i to od razu odstraszyło Maję. Potem kilka razy upewniała się " czy pani co poszła zabrała ze sobą suszarkę i już jej nie ma( zmuszone byłyśmy do kłamstwa niestety).
Kręciła sie, wierciła, oglądała za każdą braną do ręki klamerką, grzebieniem czy nożyczkami. Mocno protestowała przy spryskiwaczu, więc moczyłyśmy grzebień w kubku z wodą.
MEDAL dla Ewci za anielską cierpliwość i podejście do Mai!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Fryzurki nie skończyłyśmy, bo każde zetknięcie nożyczek ze skórą( a bez tego na karku trudno ładnie ostrzyc), kończyło się wstawaniem z fotela. Dzieła dokończymy we wtorek na zasadzie oswajania Mai z przyborami fryzjerskimi, a na krześle do strzyżenia najpierw usiądę Ja, żeby Maja przekonała się, że "nożyczki nie bolą"
Poniżej zdjęcia z II etapu strzyżenia, reszta czyli część III już we wtorek, chyba , że nasz Nietoperz odfrunie nam z fotela :)






piątek, 28 listopada 2014

Szlag mnie trafi zaraz....

Sprzed chwili dosłownie. Muszę, bo się uduszę :(

- Mamo, dokąd jedziesz?- zapytała Maja kiedy odprowadziłam Ją do szkoły na 9:45.
- Do domku Kochanie- odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Nie Mamo, jedziesz do pracy- poprawiła mnie.
- No proszę, na świadczeniu na dziecko, a dorabiamy sobie, niech się MOPS o tym dowie...- usłyszałam nagle za plecami głos jednej z mam uczniów placówki, do której uczęszcza Maja.
Pani była taka dumna z siebie, że mnie "przyłapała" na łamaniu prawa........
Całe szczęście, że moje zaskoczenie było tak wielkie, że zapowietrzyło mnie na moment, bo usłyszałaby co myślę o takich ludziach!!!! Nie chciało mi się tłumaczyć, że gdybym próbowała utwierdzać Maję, że jadę do domu, to chciałaby jechać ze mną, pomimo całej radości jaką daje Jej szkoła. Tym bardziej, że "dziś piąteczek- czeka Babunia i Dziadeczek" i już od wyjścia z domu dopytywała się, czy Babunia po nas jedzie.....A jak przeczytałam Jej, że na obiad są szałtanosy( sama nie wiem co to jest, po obrazku domyślam się, że jakieś pierogi) , usłyszałam- Mamo bez szału, będą kotleciki :)
 Już mi trochę lepiej jak to z siebie wyrzuciłam, ale takie właśnie sytuacje zniechęcają mnie do pisania bloga, bo później bywam rozliczana z mojego wolnego czasu. I nie daj Boże, żebym była szczęśliwa, bo pewnie mam jakieś zyski z tego, że mam niepełnosprawne dziecko!!! 
Pewnie powinnam przybrać szaty żałobne, chodzić z tłustymi włosami, gruba, zaniedbana i nieszczęśliwa...
Po ostatnim zdjęciu na Facebooku, gdzie podzieliłam się ze znajomymi swoją radością z biegania i efektami jakie dało, też dostało mi się konkretnie...Od razu wyceniono skórzane buty i spodnie....Buty fakt skórzane, mam je od wesela najmłodszego Brata, czyli lata, a spodnie skajowe i w dodatku prezent. Pozory mylą i warto czasem pomyśleć zanim się kogoś oceni.
Za ładnie wyglądam kurcze,a mam zamiar jeszcze ładniej i wtedy to dopiero będzie.
 Zawożę Maję do szkoły nowszym autem i też to kogoś boli, ale to, że auto jest mojej Bratowej, a  nie moje- to już  nikogo nie interesuje. Nie sądziłam, że  zazdrość , że mam taką cudowną Rodzinę  i wspaniałych ludzi wokół siebie, dzięki którym jestem szczęśliwa może być dla kogoś solą w oku...
Już nawet nie chcę myśleć jakie komentarze posypią się przy rozliczaniu 1%....Marzę o maratonie w Barcelonie lub Rzymie( Moja kochana Italia) i też chyba nie powinnam się tym dzielić z nikim, bo to przecież taki luksus.
 Dlaczego nikt nie pomyśli o tym, że My- rodzice niepełnosprawnych dzieciaczków potrzebujemy czasem takiej odskoczni, żeby nie zwariować?
No fakt, potrzebne są na takie luksusy pieniążki, które przecież możemy, ba! nawet powinniśmy wydać na nasze dzieci, ale taki wyjazd może być przecież prezentem na święta, urodziny, imieniny. Czy MY już nie mamy prawa do niczego? 
 Nie zgadzam się z takim podejściem i mam zamiar być szczęśliwa, bo mam cudowną Córeczkę, która zasługuje na szczęśliwą Mamę,która będzie  Ją wspierać tak jak mnie wspiera moja kochana
Rodzina mimo, że mam już 38 lat i wcale nie wymagam takiej uwagi jak Maja być może będzie wymagała.
 No koniec jeszcze o tym, że cały czas pamiętam o napisaniu dalszej części bajki, ale okres między urodzeniem się Mai, a diagnozą jest nadal dla ,mnie nie do przejścia. To czas w którym miałam tyle planów, które Autyzm wkrótce miał częściowo odebrać......





poniedziałek, 3 listopada 2014

Nie sądziłam, że to będzie tak trudne....

Zgodnie z obietnicą uzupełniłam cz.1. kartkami z pamiętnika i nawet zabrałam się za obiecaną część 2., ale nie spodziewałam się, że wspomnienia tak mnie wykończą....Mimo, że to ciągle jeszcze wątek bez złej czarownicy ( czyli Autyzmu).
Ja, jak to ja chciałabym dokładnie napisać co w jakim okresie się działo, aż do części 3., w której już nie będzie tak miło i wesoło, bo moja depresja itp, itd. W końcu diagnoza i już z górki.
 Mam nadzieję, że rozumiecie,wybaczycie i poczekacie jeszcze na kolejne wpisy. Nie chcę tego odfajkować.


Część 2 bajki już dziś wieczorem :)

Uwielbiam pisać- kiedyś pamiętniki ( więc i tu, na Pszczółkowym blogu będzie zakładka pt. "kartki z pamiętnika"). To wszystko wymaga jednak czasu, który ostatnio ucieka mi szybciej niż dotąd. Może dlatego, że teraz próbuję uszczknąć go troszkę dla siebie i jeszcze, żeby Maja na tym nie traciła- dlatego zamiast siedzieć przy kompie, wolę się z Nią pobawić, wyjść na dłuższy spacer( pogoda nam tej jesieni wyjątkowo sprzyja ) i pośpiewać lub zwyczajnie poprzytulać przed snem ( Nasze kołysanki- utulanki), co ostatnio( zwłaszcza po zmianie czasu na zimowy), kończy się tym, że budzimy się razem rano i w głowie mam " no i znów nie napisałam nic na blogu......"
Poza tym niestety wychodzi moja chęć dopięcia wszystkiego na ostatni guzik ( czyt. Nie wrzucać na bloga krótkich postów, mają być dokończone i ładne, czyli kolorowe, ze zdjęciami itp.). Jak nic, Maja ma perfekcyjność po mnie. Jak czegoś nie umiemy na 6, to nie podejmujemy się tego, nie lubimy......Wszystko albo nic- takie skrajnistki :). Ostatnio nauczyłam się trochę luzować, Maja też zrobiła w tym zakresie kolosalne postępy. Ale o tym już wkrótce, pędzimy teraz do szkoły. Do zobaczenia wieczorem. Będzie kartka z pamiętnika o staraniach o Maję i ta z dnia kiedy odebrałam wyniki badań potwierdzającą ciążę, czyli uzupełnienie bajki cz. 1. 
Udanego dnia Kochani!!!!!!!

sobota, 1 listopada 2014

Czy to bajka, czy nie bajka.............cz.1.

Dawno, dawno temu (jak to w bajkach bywa) była sobie Para Zakochanych , którzy bardzo pragnęli powitać na świecie swoje upragnione dzieciątko. Zobacz Kartki z pamiętnika.
 Bardzo przykładali się do tego, by już wkrótce przyszło na świat, jednak dopiero życzenie urodzinowe Dziewczyny pozwoliło na to, by ich marzenie się spełniło. 
Oboje przepełniała radość i niesamowite szczęście. Jednak po pewnym czasie Chłopak odszedł, zostawiając swą osłupiałą Dziewczynę z Maleństwem pod sercem. 
Dziewczyna szalała z rozpaczy, bo przecież nie tak miało być...A wspólne wizyty i pierwsze USG?,
A rozmawianie do brzuszka i słuchanie bicia małego serduszka przez stetoskop?
A kąpiele i podawanie Maleństwa do karmienia?, A te wszystkie plany i obietnice?.......
Jak na romantyczkę przystało, wierzyła, że przecież musi być jakiś happy end, że przecież wróci, będzie przy porodzie, zakocha się w Maleństwie od pierwszego wejrzenia i potem będą żyć długo i szczęśliwie.... 
Tak się jednak nie stało...Jej Wielka Miłość Krzysztof Hałacz, ojciec wymarzonego Dziecka przepadł bez śladu.....
Na szczęście Dziewczyna miała przy sobie kochającą Rodzinę i Przyjaciół, dzięki którym kolejne 6 miesięcy ciąży upłynęło bez większych komplikacji ( no może oprócz krwawienia i leków na podtrzymanie ciąży w 4 m-cu ciąży,toksoplazmozy w 7-mym  i zakażeniu pęcherza w 8 m-cu, przy którym podano antybiotyk( nazwę podam jak znajdę).
Minęła zima, wiosna, lato i przyszła piękna złota jesień- wyjątkowo ciepła tego 2005 roku :)
I tak w piękny październikowy poniedziałek 10.10.2005r. (termin porodu był wcześniej zaplanowany ze względu na stan zdrowia Dziewczyny-wcześniejsza operacja mózgu z 1995r. wykluczała poród naturalny)  o godzinie 11:15 na  świat przyszła piękna i zdrowa( 10 pkt w skali Apgar) Dziewczynka, którą pierwsza zobaczyła Babcia Ela,  będąca przy swojej Córce w każdej ważnej chwili jej życia.
 Dziewczyna czując dłoń Mamy na swojej dłoni czuła się bezpieczna i taka szczęśliwa!!!!!
Pierwsze zdjęcie Pszczółki, kilka minut po porodzie :)
Na ZAWSZE razem :)

Babcia Ela tuli swój Skarb :)
Z Wujkiem Piotrusiem- Tatą Chrzestnym :)
Z Dziadkiem Marianem i Wujkiem Krzysiem-11 października :)


piątek, 31 października 2014

Przez tel. trudno się pisze :{

Jesteście wielcy Kochani!!!! Dziś zamelduję tylko, że jesteśmy u najukochańszych na świecie Dziadków Majeczki, czyli u moich  kochanych Rodziców w Niedźwiedziu ( prawda, że urocza nazwa warmińskiej wioseczki? ).
Mam ze sobą wszystkie potrzebne materiały do następnego wpisu o rozwoju Mai w kolejnych latach i jutro na spokojnie napiszę jak Pszczółka już  będzie drzemała po poobiednim spacerze. 
Na groby się w tym roku nie wybieramy, bo troszkę mnie grypa żołądkowa rozłożyła, ale nie ma tego złego......, przynajmniej poczytam znajome blogi i napiszę nowe posty :) 
Uważajcie na siebie w podróży, bo wariatów na drodze nie brakuje( doświadczyłam dziś kilka razy, cudem unikając kraksy) i wracajcie do domów cali i zdrowi.

Wstyd mi bardzo......

Kochani Moi, wierni czytelnicy!!!!!

Wchodząc wczoraj na bloga oniemiałam z niedowierzania.....Nie mogłam uwierzyć, że codziennie tak wiele osób czyta o Mai i chce czytać więcej i więcej..... Tylko w październiku ponad 15 tysięcy wejść( dokładnie 15 581), dziś już 185, wczoraj 739.  A przecież tak dawno mnie tu nie było z różnych powodów, o których napiszę w najbliższym poście. Dzisiejszy to zapowiedź, że nie zamierzam uśmiercić mojego bloga, przeprosiny za długie oczekiwanie na kolejny wpis i podziękowanie, że jesteście i mam dla kogo pisać :)
W najbliższym czasie napiszę o:
- wakacyjnych przygodach  Pszczółki( oczywiście będą zdjęcia, które przeniosą nas choć na chwilę w cieplejszy klimat),
- śmiesznym przekręcaniu wyrazów i świecie oczami Mai,
- Co było przed Autyzmem, czyli pierwsze spostrzeżenia , że coś nie tak.....,
- Opinie i postępy Mai od przedszkola, czyli 2008 rok, aż do czerwca 2014r.,
- Trochę o biegającej mamie, czyli Pszczółka fruwa, a Mama biega:).

Jak sami widzicie tematów nie zabraknie, oby tylko czas i możliwości napisania były :)
Pozdrawiam i do zobaczenia :)

czwartek, 26 czerwca 2014

Czy wrócą..........

Czesanie i mycie włosów Pszczółkowych... to jest dopiero wyzwanie. Boli Ją już dotyk pojedynczego włosa, a kiedy trzeba poczesać całość, to krzykom nie ma końca.... O wizycie w "prawdziwym" salonie fryzjerskim na razie możemy tylko pomarzyć, więc końcówki ścinam Mai sama  w domu, uprzednio zajmując Ją czymś ciekawym, jak na przykład gry edukacyjne na laptopie, które uwielbia. Mycie włosów, to jeszcze inna historia, powiem tylko, że w niedzielne wieczory nie przychodzą już do nas sąsiedzi słysząc dobiegające wrzasko-wołanie na pomoc. Wszyscy wiedzą, że Maja myje włosy......Ale teraz o czesaniu.....
Wczorajszego ranka, jak co dzień posadziłam Maję na taborecie przed telewizorem i poprosiłam o podanie szczotki.
- Mamo, ale bez szczotki, tylko poprawisz ręką-licytowała się moja cwaniara.
- Wczoraj poprawiałyśmy Kochanie, więc dziś już trzeba poczesać, bo będziesz miała gniazdo na głowie- próbowałam delikatnego zastraszenia.
- Takie z ptakami Mamuniu? Gołąbki i sikorki zamieszkają i malutkie pisklaki?- nie dowierzałam własnym uszom słysząc to pytanie. 
- Ty mnie Słonko nie zagaduj, bo się spóźnimy do szkoły, dawaj szybciutko tę szczotkę, chyba chcesz być piękna?- poganiałam.
-No dobrze, dobrze, ale bez odżywki i psikania- dostałam w końcu zgodę Panienki mej.
-Ojej- wyrwało mi się po zakończeniu czesania.
- Co się stało Mamuniu, dobrze się czujesz?- dopytywała Maja zaniepokojona.
- Nic, nic Słoneczko, tylko strasznie dużo włosów Ci wyszło- uspakajałam.
Zaległa dłuższa cisza, ale niemal słychać było jak intensywnie Maja myśli o tym co usłyszała.
- Hmmm.....Wyszły, ale wrócą!!!????- ni to stwierdziła ni zapytała, a ja omal nie zsikałam się ze śmiechu.
-Wrócą Kochanie, wrócą- urosną nowe, a teraz szybciutko do Złotka, szkoła czeka na Ciebie.
- I Pani Ania i Chłopaki i Dorota?- zdziwiłabym się gdyby nie dopytała się Dziewczynka Moja :)
Całą drogę do szkoły wypytywała się Maja o te swoje włosy, gdzie poszły i kiedy wrócą. Jakież było moje zdziwienie, kiedy usłyszałam:
-Mamunia, a Wujka Krzysia włosy też wyszły?
- Nie Majusiu, Wujek Krzysiu ogolił się na łyso, bo tak mu wygodnie.- wyjaśniałam.
- Nie Mamo, Wujka włosy wyszły- pobiegać- nie dawała za wygraną Pszczółka.
I co Wy na to? Jak Wam wyjdą włosy, nie martwcie się-WRÓCĄ :):):):

wtorek, 1 kwietnia 2014

Blondynka na starcie :)

Wiem, że czekacie na wieści o Mai, Jej śmieszne przygody i rozmowy, ale dziś jeszcze o mnie(mam nadzieję, że będzie równie zabawnie o ile lubicie kawały o blondynkach).
O Mai napiszę wieczorem, a teraz podzielę się z Wami emocjami po moim pierwszym półmaratonie.
Było naprawdę cudownie!!!! A przy tym wesoło już od momentu odbierania pakietów startowych.
Będąc na Stadionie Narodowym  z Olą(koleżanką, która zrezygnowała z bicia swoich rekordów czasowych, aby mi towarzyszyć w moim pierwszym poważnym starcie-OLA, jesteś wielka!!!), postanowiłam zrobić sobie test sprawnościowy, który wypadł nawet nieźle, co podbudowało mnie na duchu, że jutro dam radę, skoro moje mięśnie mają się lepiej niż myślałam :)
Jeszcze tylko sweet focia przed Stadionem Narodowym, na którym nigdy dotąd nie byłam i już za chwilę jechałyśmy do domu Oli. Byłam ciekawa spotkania z Jej Rodzinką, z którą widziałam się tylko raz w ostatnie wakacje. Pyszny obiad i próba wyciągnięcia Tymka na spacer do lasu. I tu zaczynają się śmieszne rzeczy.
Dzieciaki niezbyt chętne do wyjścia na spacer, choć pogoda cudna, więc przekonuję 10-latka z Zespołem Aspergera:
- Tymek, chodź pokażesz mi  wasz las, bardzo bym go chciała zobaczyć i Wisłę, a jak przyjedziesz do Olsztyna to też pójdziemy na fajną wycieczkę do lasu i mamy tam fajne jeziora, w których można się kapać- zachęcam.
Musielibyście zobaczyć moją minę, kiedy usłyszałam:
- Nie ufam obcym ludziom, którzy chcą mnie zaprowadzić do lasu- Tymek najspokojniej w świecie odpowiedział, czym zaskoczył mnie i zachwycił jednocześnie.
Maja  dla porównania z chęcią poszłaby na spacerek do lasu raczej z każdym, chyba że akuratnie nie miałaby nastroju na to- co prawdę mówiąc przeraża mnie. Ta Jej ufność w dobre intencje innych ludzi może być niestety zgubna. Póki co ja jestem zawsze obok i ciągle staram się tłumaczyć w przystępny sposób co można , a czego nie. 
- Dobrze, ze nie nazwał Cię zboczeńcem, bo tylko zboczeńcy zapraszają obce dzieci do lasu:)- wyjaśniła Ola, a ja w duchu pogratulowałam sobie schludnego ubrania bez moich ulubionych dekoltów :)
Wspólny spacer( Mila I Tymek dali się jednak namówić, by wyjść z nami i psem) rozleniwił nas i trochę zmęczył, kiedy więc po kolacji przyszło do przygotowywania ubrań, plecaków i tego co zabieramy na bieg, byłyśmy już z Olą porządnie zmęczone i mało kontaktowe.
Jakoś tak dziwnie mam czasem, że  w sytuacjach stresowych dostaję głupawki, albo wpadam na dziwne pomysły, takie jak ten, by oprócz uprasowanej chusteczki na głowę( no przecież muszę ślicznie wyglądać i czuć się), zażyczyłam sobie uprasowania mojego numeru startowego, który wydał mi się nie dość idealny(jakby w ogóle ktoś miał na to zwrócić uwagę.....:). Ola za moment podała mi pięknie odprasowaną chusteczkę i za chwilę, już bez uśmiechu na twarzy, to co z mojego numeru zostało...
Biedna Ola strasznie się tym przejęła, a ja najzwyczajniej w świecie skwitowałam:
-  Ot i blondynka na starcie....
Całe szczęście, że chip, który monitoruje czas biegu, nie był tym razem w numerze startowym, lecz wiązany do buta, bo byłoby po zawodach......Znam osoby, które przejęłyby się takim stanem rzeczy i nie pobiegłyby, biorąc to za zły omen, za symbol spalonego biegu, ale nie ja, o nie.
Za bardzo chciałam pobiec i mocno doceniałam towarzystwo Oli, która zresztą zachowała zimną krew i od razu miała pomysł na zrobienie mi nowego numeru, w czym pomógł też mąż Oli- dzięki Krystian :)
 Grzecznie położyłyśmy się spać ok 22-ej, pamiętając o jutrzejszej zmianie czasu.
Rano śniadanie zapewniające odpowiednią dawkę energii na bieg i droga na Stadion Narodowy, a tu tłumy biegaczy z różnymi kolorami skóry, mówiący w przeróżnych językach, młodsi, starsi, dzieci, osoby na wózkach- NO CZAD!!!!!!!!!!!!!!!
Pogoda cudowna, słoneczko przygrzewa (co dawało się już trochę we znaki na 16 km. Ale wcześniej odwiedzenie toalet i marsz na metę, gdzie ustawić miałyśmy się w odpowiedniej strefie czasowej.
Analizując swoje wcześniejsze dłuższe wybiegania, oceniłam , że te 21, 97 km zrobię w czasie 2:20 min do 2:49 min .Tak też początkowo stanęłyśmy.
 Popatrzyłyśmy po sobie i stwierdziłyśmy, że raczej damy radę szybciej, więc do przodu na 2:10.
I to była bardzo dobra decyzja, bo w efekcie biegłyśmy i tak dużo przed tymi balonikami, ale najpierw start :), a na nim kilka smsów ze słowami wsparcia od Przyjaciółek i oczekiwanie na drugi strzał- po pierwszym ruszyli najszybsi, zwani przeze mnie "czerwonymi".Za nimi stali "żółci" i "zieloni", czekając na drugi strzał sygnalizujący nasz start.
Pierwsze 10 km biegłam w bezpiecznym dla mnie zakresie tętna, pilnując oddechu i tego jak stawiam stopy, oraz pracy rąk.Wydawało mi się, że biegniemy dosyć wolno, jednak Ola widząc to z boku i mając większe doświadczenie stwierdziła, że w tłumie biegnie się szybciej, adrenalina tak działa, że nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, że już na starcie możemy się spalić. Nie podziałała na nas motywująco informacja, że pierwszy zawodnik właśnie ukończył bieg...
- O rany, a my dopiero w połowie jesteśmy Ola- jęknęłam z podziwem i rezygnacją trochę.
- Nie martw się, to Kenijczycy, oni mają inną wydolność płuc, meeega długie nogi, dobrze biegniemy, jestem z Ciebie dumna!- uspakajała Ola.
Myśląc o swoim starcie wcześniej, po przeczytaniu kilku książek  o maratonach i na forach biegowych, zakładałam biec początkowo bardzo wolno, traktując pierwsze kilometry jak rozgrzewkę( której nie lubię robić przed bieganiem, bo wydaje mi się, że mnie zmęczy).
 Kiedy biegam zupełnie się wyłączam, koncentruję się tylko na technice biegu, tętnie, oddechu, kiedy więc Ola w ramach połączenia biegu ze zwiedzaniem Warszawy zadała mi pytanie, czy wiem co za pomnik właśnie mijamy po lewej stronie, wypaliłam:-Warszawska Syrenka:)
Biegłam w okularach, zamyślona, zupełnie nie zwracając uwagi na to co po bokach się dzieje i ową "syrenkę" dostrzegłam w ostatniej chwili :) Oczywiście, kiedy tylko usłyszałam samą siebie, od razu wiedziałam że to Nike, ale słowa już wyszły z mojej buzi, więc pozostało znów Blondynki pogrążyć...
Biegniemy dalej, zmęczenie trochę już daje się we znaki, gdy  nagle słychać dźwięki orkiestry przed jakimś budynkiem po prawej stronie. 
Rzuciłam kątem oka na muzyków i tylko na nich, bo przecież wszystko inne nie jest istotne dla mnie -tylko bieg. Ale nie dla Oli, która zapewne myślała, że odwracanie mojej uwagi od biegu pomoże mi i miała rację, bo śmiałam się sama z siebie, kiedy Pałac Prezydencki był dla mnie Muzeum Narodowym, które zresztą mijałyśmy wcześniej....
Pałac Prezydencki
Muzeum Narodowe
Całą drogę śmiałam się sama z siebie z tych gaf i już wyobrażałam sobie miny moich Rodziców, gdy się o tym dowiedzą....
- Matko, mam nadzieję, że nie będziesz się tym chwaliła, kobieta po studiach wyższych, a nie wie takich podstawowych rzecz.... - powiedziałaby Mama.
No cóż, widocznie mamy zupełnie inne postrzeganie dotyczące podstawowych rzeczy i tego co powinnam wiedzieć czy umieć..
.Mnie natomiast rozśmieszyły rady Rodziców przed moim wyjazdem do Warszawy.
- Tylko w sobotę przed biegiem nie przestawiaj żadnych mebli, ani nie schylaj się, musisz być wypoczęta przed startem.- doradzała Mama.
- I pamiętaj, jak już nie będziesz mogła biec, to zatrzymaj się - troskliwie dodawał Tata .
- No raczej......- pomyślałam, oczyma wyobraźni widząc minę Oli, kiedy zabieram się za przestawianie mebli w Jej domu, albo siebie, kiedy nie daję rady już biec i czołgam się do mety.....:)
W czasie biegu dwukrotnie korzystamy z wody podawanej na trasie, bananów nie zdążyłam zauważyć, jak to ja...:)
- Monia, ja muszę do toalety, a Ty?- pyta już na ostatnich kilometrach Ola.
-Kurde, no przydałoby się- myślę sobie-ale to zabierze mi czas. Co robić?
- Monia, ale ty biegnij jak nie musisz- Ola instruuje,a ja już wiem, że muszę-teraz, natychmiast....
Trudno, stracę kilka minut, ale przecież nie zsikam się w majtki, a tym bardziej nie chcę biec bez Oli, a dodatkowo wiem, że z pełnym pęcherzem nie dam rady przyspieszyć na końcówce....Na szczęście dwie toalety były wolne, zupełnie jakby czekały na nas :).
To, jak różne rzeczy różnie działają na poszczególne osoby, to już w ogóle inna sprawa... Na ostatnim kilometrze zaskoczyłam samą siebie. Gdy z daleka zobaczyłam Stadion, spodziewałam się, że meta jest już tuż, tuż. Tym bardziej że mój pulsometr zaczął nagle pokazywać niebezpieczne tętno185...
Ola widząc widocznie więcej niż chciałąm pokazać,próbowała wzmacniać mnie
-Monika, zobacz tam po prawej już jest meta, jeszcze tylko 800 m"
 Podziałało to na mnie inaczej niż zakładała Ola. Nagle poczułam, że zwalniam, że nie dam rady przyspieszyć, że przy  pobliskiej karetce pogotowia nogi odmówią mi posłuszeństwa... 
I nagle okazało się, że mijam karetkę i nadal biegnę, ale już z głową odwróconą w przeciwną stronę do mety- nie chcę widzieć ile mam jeszcze do przebiegnięcia..
- Monika, jeszcze tylko 500 m, damy radę- dopinguje Ola, po czym proszę Ją żeby już nic do mnie nie mówiła...
Umówiłyśmy się, że na metę wbiegniemy razem, trzymając się za ręce i nagle na ostatniej długiej prostej, kiedy widzę zegar odmierzający każdą sekundę dostaję takiego powera, ze do tej pory nie wiem jakim cudem nagle w człowieku zbiera się tyle siły, by dać czadu, by być o te kilka sekund lepszym..
OLA, zawsze będę pamiętała Nasz bieg, Twoje wsparcie i poczucie bezpieczeństwa, bo na każdym etapie poczynając od odbioru pakietów startowych, kończąc na odprowadzeniu na kolejkę przed moim wyjazdem ze stolicy, miałam CIEBIE :)
Kiedy jeszcze pół roku wcześniej ktoś powiedziałby mi, że pobiegnę w półmaratonie, popukałabym się w głowę. 
Bieganie tak dla siebie i owszem, myślałam- ale po od razu się z kimś ścigać, płacić jeszcze za to....
Teraz już wiem, że połknęłam bakcyla i szukam już kolejnych biegów, a we wrześniu może nawet pokuszę się o maraton, czyli 42,195 km....Wcześniej Biegnij Warszawo, potem Bieg Niepodległości....CUDNIE!!!!

A jutro DZIEŃ ŚWIADOMOŚCI AUTYZMU:) Przybywajcie tłumnie z dzieciakami, przyjaciółmi, znajomymi mniej lub bardziej.  Zaproście waszych terapeutów, nauczycieli, lekarzy i wszystkich, których nie powinno zabraknąć w ten dzień. Jedyny taki. Niebieski i roztańczony.
Niech świat przeciera oczy ze zdumienia widząc naszą siłę:)
Autyzm to nie koniec świata!
2 kwietnia, godz. 20.
Warszawa, plac Defilad ...
Łódź, plac Dąbrowskiego
Olsztyn, Stare Miasto
Poznań, plac Wolności

Gliwice, Plac Krakowski

środa, 15 stycznia 2014

Szczęśliwa Mama = szczęśliwe Dziecko:)

Z zamiarem napisania tego posta nosiłam  się już kilka dni, ciągle nie było jednak odpowiedniej emocji, a to one zawsze popychają mnie do pisania o tym,  co w moich myślach i  co obserwuję u Pszczółki mojej.
Od rana odczuwam niesamowitą wręcz radość i jednocześnie taki fajny spokój, że jest DOBRZE, oby tak dalej, a będzie jeszcze lepiej.....
Dziś są moje 38 Urodziny- HURRA!!!Dostałam tyle pięknych życzeń, usłyszałam o sobie mnóstwo ciepłych, słów-to jedne z fajniejszych Urodzin jakie pamiętam:)
URODZINKI, więc mimochodem kolejny czas podsumowań. I wiecie co? Czuję się szczęśliwsza niż kiedy miałam 25 lat. Przepłakałam wtedy cały dzień, że jestem już taaaaka stara....Tak było...:)
Od tego czasu wcale nie jestem młodsza, wręcz przeciwnie, a czuję się młodziej i pewniej niż wtedy... 
Co się zmieniło zatem? Po pierwsze i NAJważniejsze -mam MAJĘ!!!!!!!!A Ona uczy mnie radości i pokory. Kiedyś byłam perfekcjonistką, chciałam robić najlepiej, najwięcej i w ogóle NAJ. Czasem się to nie udawało i była frustracja, to normalne w końcu. 
Teraz nadal chcę 100%, ale potrafię się cieszyć już  już z 80%. Zauważam wiele drobnych rzeczy, cieszę się z nich, z każdej chwili i jest mi łatwiej, radośniej...
Odpuściłam trochę, oderwałam się od toksycznych myśli, przestawiłam priorytety, a co najfajniejsze-pokochałam siebie:)Mam wrażenie, że z roku na rok lepiej się z sobą czuję, jestem coraz lepsza- jak czerwone wino:)
Mam to szczęście spotykać na swojej drodze fajnych, wartościowych ludzi i mieć obok siebie sprawdzonych Przyjaciół. To dzięki Nim poczułam się silniejsza, ważniejsza dla siebie i innych. 
Kropką nad i było spotkanie z Fundacją JiM i założenie z Bogusią naszego Klubu Rodzica AutyzmHELP, o czym dla przypomnienia tutaj. Uczucie radości rzadko mnie teraz opuszcza, bo mam swój cel(pobiec w maratonie za rok- na razie ćwiczę kondycję)i wreszcie  pozwalam sobie na przyjemności.
Ostatnio zauważyłam, że Maja też jest radośniejsza i szczęśliwsza. Ale po kolei....
Po poście JA-czyli MONIKA dostałam nieźle po tyłku. Dzwonili dalsi znajomi i pytali czy ja się dobrze zastanowiłam nad tym wpisem, bo przecież mogę dużo na tym stracić..Możecie sobie wyobrazić moje zdziwienie??? Zaraz zostałam poinformowana, że przecież większość ludzi lubi mnie za to, że się tak poświęcam Majeczce, całkowicie zapominając o sobie. I że teraz już nie będę zasługiwała na taki szacunek, a wręcz mogę być posądzana o egoizm.....ZABOLAŁO, oj zabolało.....
Ale tylko przez chwilę, bo już umiałam ocenić, że osoby, które tak pomyślą widocznie nie są kimś bliskim mi i ja dla nich też nie jestem aż tak ważna jak sądziłam. Moi Przyjaciele i Najbliżsi gratulowali, podziwiali, a to CIESZYŁO, och jak bardzo cieszyło:)
Po warsztatach "Gdzie w autyzmie jestem JA" wiedziałam już więcej niż dotychczas i zrobiłam już na tyle dużo, by dowiedzieć się KIM JESTEM, sprawdzić co sprawia mi prawdziwą przyjemność.
Co  w tym kierunku zrobiłam? 
  •  Biegam codziennie, tak jak obiecałam sobie w Budapeszcie i to bieganie daje mi niesamowitą frajdę, mnóstwo energii i sprawia, że jestem z siebie dumna, że chce mi się wstać rano, ubrać się i biec pomimo brzydkiej czasem  pogody.
  • Czytam wieczorami książki, mniej przesiadując w internecie.
  •  Wróciłam do pisania pamiętnika, co przez kilkanaście lat wstecz sprawiało mi wiele radości, a potem coraz bardziej się od tego oddalałam zajęta Mają.
  • Bardziej dbam o siebie.
  • Sprawiam sobie małe przyjemności w postaci na przykład  nowych butów, które nie muszą być tylko i wyłącznie  wygodne i najlepiej by pasowały do wszystkiego. Ostatni taki zakup to mega wysokie czerwone szpilki......
  • Prezent na Urodziny?Kupiłam sobie książkę i piękną koronkową bieliznę, a co!!!.....Plus te czerwone szpilki....Hmmm.....Sama myśl o tym już mi się podoba:)
 -A co z Mają, czy nie zaniedbałam Jej  tak bardzo skupiając się na sobie?- w tym momencie zapytacie zapewne.
NO WŁAŚNIE.....Okazało się, że Maja świetnie umie zorganizować sobie czas, nie będąc sterowana przeze mnie wypowiedziami  typu "Maju, a teraz poczytaj książeczkę/pobaw się." Mniej robiłam za Nią  i mówiłam, a bardziej obserwowałam. Byłam w pół kroku za ....., a nie przed., by zdmuchnąć każdy pyłek spod stóp.
- Mamo, Ty sobie poczytaj książeczkę, a ja też poczytam w moim pokoiku- słyszałam coraz częściej,
- Mamo, mogę wziąć tablet i posłuchać ta dorotka?- innym razem pytała Maja.
Po zjedzonym obiedzie nie pytałam jak zawsze co trzeba teraz zrobić, tylko mówiłam dziękuję i odstawiałam swój talerz do zlewu. Za chwilę Maja robiła to samo.
Teraz przykład zachowania, które trudniej mi było wprowadzić u siebie. Zbliżając się do przejścia dla pieszych zawsze chwytałam Maję za rękę i mówiłam:
-Maju, zbliżamy się do przejścia dla pieszych, trzeba się zatrzymać i co zrobić?
-Poczekać na zielony ludzik!- krzyczała zadowolona ze swojej odpowiedzi Maja.
Nie wiedziałam do tej pory jakby się zachowała, gdybym nie przytrzymała Jej. Wbiegłaby na ulicę zajęta swoimi myślami, czy zatrzymałaby się? A wystarczyło TYLKO się przekonać....Łatwo mi teraz to pisać ale wtedy... Ze ściśniętym żołądkiem podchodziłyśmy do przejścia i ku mojemu zdziwieniu nagle poczułam  małą rączkę Majeczki w swojej, a za moment usłyszałam:
-Mamo, stój! Przejście dla pieszych, musimy poczekać na zielony ludzik!!!!!
Nawet teraz pamiętam to uczucie niedowierzania, zaskoczenia, ulgi i radości jakie wtedy poczułam!!!!Moja mądra Córeczka!!!Okazało się, że Ona też potrzebuje swojej przestrzeni, że kiedy Jej nie steruję pytaniami, nie sugeruję co ma zrobić, sama musi pomyśleć, wysilić się trochę. By ze mną porozmawiać musi umieć zainicjować rozmowę, czyli zrobić coś co dla Autystów bywa bardzo trudne.
To nie jest tak, że teraz wcale nie odzywam się do mojej Pszczółki, a  raczej nie zawsze odzywam się pierwsza..:)To się chyba nazywa ZDROWY EGOIZM :)
 A wiecie jaka jest ulubiona piosenka Małej i Dużej Pszczółki, czyli NAS? Podpowiedź:- jest po włosku i o szczęściu, czyli.....Tak macie rację(dokładnie tak powiedziałaby Majeczka)-to FELICITA!!!!!!
I tłumaczenie piosenki, a w tekście coś bliskiego mi, czyli  umieć dostrzegać małe rzeczy i cieszyć się nimi:)

Szczęściem jest trzymać się za ręce idąc daleko
Szczęściem jest twoje niewinne spojrzenie wśród tłumu
Szczęściem jest pozostać sobie bliskimi jak dzieci
Szczęście, szczęście...

Szczęściem jest puchowa poduszka, woda w rzece przepływająca
Deszcz, który pada za firankami
Szczęściem jest pogodzić się przy zgaszonych światłach
Szczęście, szczęście...

Szczęściem jest szklanka wina z kanapką
Szczęściem jest zostawić Ci kartkę w szufladzie
Szczęściem jest śpiewać na dwa głosy, jak bardzo mi się podobasz
Szczęście, szczęście...

Słyszysz, w powietrzu już jest nasza miłosna piosenka
Płynąca jak szczęśliwa myśl
Czujesz, w powietrzu już jest najgorętszy promień słońca
Biegnący jak uśmiech szczęścia

Szczęściem jest wieczór z niespodzianką, księżyc w pełni i radio, które gra
Kartka z życzeniami pełna uczuć
Szczęściem jest nieoczekiwana rozmowa telefoniczna
Szczęście, szczęście...

Szczęściem jest plaża nocą, uderzająca fala
Szczęściem jest ręka na sercu pełna miłości 
Szczęściem jest czekanie na świt, by zrobić to jeszcze raz
Szczęście, szczęście...

Słyszysz, w powietrzu już jest nasza miłosna piosenka
Płynąca jak szczęśliwa myśl
Czujesz, w powietrzu już jest najgorętszy promień słońca
Biegnący jak uśmiech szczęścia 


wtorek, 14 stycznia 2014

Iwonik, Cebulek i jak walczymy z grypą....

Całą jesień nie dałyśmy się zarazkom i bakteriom, aż w końcu dopadły nas teraz i to ze zdwojoną siłą. Nic dziwnego- sezon grypowy w pełni, do lekarza strach iść, żeby nie złapać czegoś jeszcze gorszego, więc od czwartku siedzimy grzecznie w domku wygrzewając się w łóżku.
- Mamo, gil, gil!!!!!! - krzyczy Pszczółka ze swojego pokoiku,
- To złap go w chusteczkę Córeczko- odpowiadam celowo zastępując "wytrzyj" słowem "złap". To lepiej brzmi i skutkuje tym, że gil zostanie zamknięty w chusteczce w dłoni, a nie roztarty po buzi od ucha do ucha i jeszcze na czole....
- Mamo, ten gil jest zielony i dłuuugi, boję się go złapać!!!!!- słyszę za moment i co widzę biegnąc z pomocą? Chusteczki brak, a gil złapany prosto w rękę jest rozciągany jak guma do żucia między palcami i poddawany szczegółowej obserwacji....Często łącznie z próbą smaku.:( Tak "oswojony" gil nie budzi już strachu mojej Pszczółki, do następnego razu......
- Mamo, kaszel,potrzebuję Iwonik!!!!- słyszę dziś od rana.
- Dobrze Myszko, pojedziemy do Cioci Iwonki po niego- uspokajam moją przejętą swoim stanem pociechę.
A cóż to ten Iwonik-pytają znajomi, że Maja tak chętnie pije-  i jeszcze Cebulek, jakieś nowe syropy?
- Iwonik to syrop z kwiatów czarnego bzu, który własnoręcznie robi Ciocia Iwonka, a Cebulek to syrop z cebuli na miodzie- odpowiadam zainteresowanym.
Nie byłam przygotowana na atak grypy, więc ani Iwonika ani Cebulka nie było pod ręką, kiedy zaatakowała nas gorączką i osłabieniem. Ale od czegóż Przyjaciele... Są zawsze, kiedy Ich potrzebuję :) Kiedy w niedzielę wieczorem podczas rozmowy telefonicznej z Bogusią wspomniałam o infekcji Mai, Jej reakcja była natychmiastowa.
- Słuchaj, zaraz Jarek podrzuci ci lampę nagrzewającą na podczerwień. Pomaga mnie i moim dzieciom, więc Mai może też pomoże- zaproponowała i już za 10 minut otwierałam drzwi Jarkowi.
- Mamo, Maja nie chce megafonu, schowaj ten megafon!!!!!!- reakcja na prezentowaną lampę była natychmiastowa.
- Majusiu, nie martw się to dla mnie ten megafon, jutro wyjdę przed domek i będę przez niego krzyczała "panie pilocie dziura w samolocie", a Ty będziesz patrzyła przez okno- wyjaśniałam jak umiałam przerażonej Pszczółce. Niezbyt wyszukane kłamstwo, przyznacie sami, ale to akurat przyszło mi do głowy  w tamtym momencie.
- Może pokaż jej, niech się trochę oswoi?- próbował pomóc Jarek.
- Coś ty, jak Jej to zbliżę do twarzy, to będzie histeria na całego, spróbuję jak będzie spała, Ona boi się wszelkiego rodzaju urządzeń- tłumaczyłam Jarkowi.
Swój plan próbowałąm zrealizować jak Pszczółka zasnęła snem głębokim i jeśli myślicie, że  zpowodzeniem, to jesteście w błędzie.
-Nie chcę purple i red!!!!!!,Zabierz megafon!!!!!Panie pilocie dziura w samolocie!!!!!- Pszczółka wyrzucała z siebie słowa z szybkością automatu, kiedy tylko zbliżyłam lampę do Jej twarzy.....
No nic, na szczęście Iwonik i Cebulek od dawna są oswojone, więc nimi będziemy przeganiać grypę.
A Wam i sobie również życzymy ZDROWIA, dużo ZDROWIA!!!!!!