niedziela, 27 stycznia 2013

Lekki stres....?

Witajcie. Za pół godzinki będziemy już w drodze do na mszę św. dla dzieci. Maja właśnie wcina swój ulubiony rosół z makaronem i zupełnie nie zwraca uwagi na moją krzątaninę. A ja tak- tu coś przetrę, tam przestawię. Chyba dopadł mnie jakiś lęk przed dzisiejszym pójściem do Kościoła. Jedno jest pewne, dziś nawet wołami nikt mnie stamtąd nie wyciągnie. No chyba, że działoby się coś z Majeczką. Na szczęście nie będziemy tam same, ale o tym po powrocie....
TRZYMAJCIE KCIUKI:).

Więc po kolei:
Przed Kościołem spotkałyśmy się z Tomkiem i Jego mamą. Dwa dni wcześniej dostałam od Małgosi e-mail o takiej treści:
    "Pani Moniko,mieszkamy 45 km od Olsztyna. Mam Syna 18- letniego autystyka wysokofunkcjonującego. 
Tomek chce pojechać na mszę w niedzielę o 13 -( to jego decyzja jest to spokojny dzieciak tylko trochę duży 190 cm. 3 lata chodził do gimnazjum w ZPE). 
Mam nadzieję, że będziecie. Syn chce wesprzeć Maję bo stwierdził, że nie może być w takiej sytuacji sama - to jego decyzja, a my się z nią zgadzamy".

Wzruszyłam się bardzo i ucieszyłam, że będziemy mieć takie fajne wsparcie:)
Po sugestiach rzecznika Kurii Biskupiej, przed mszą poszłam do Zakrystii uprzedzić o obecności "takiego dziecka" na mszy, co zastana tam zakonnica przyjęła skinięciem głowy.
Do mszy św. było jeszcze kilkanaście minut, które Maja spędziła grzecznie w ławce, obserwując żłóbek i oświetlenie Kościoła.Wstała na moment, pochodziła wzdłuż barierki i wróciła na miejsce.Wydawać by się mogło, że jest spokojna i tak będzie do końca mszy.Wyczuła spryciula jednak mój niepokój i tuż przed wyjściem Księdza z Zakrystii, nagle stwierdziła, że chce wracać do domu i zobaczyć zielone żabki w stawie( nie wiem skąd Jej te żabki nagle przyszły do głowy).Kiedy wyszłam z Nią na dwór, chciała wracać do Gosi i "pana Tomka". I tak kilka razy. Zapytała przy okazji czy będzie "zabrać dziecko" i już wiedziałam, że doskonale pamięta sytuację sprzed tygodnia i boi się. Wracała do kościoła tylko ze względu ma nowo poznanych znajomych, których po mszy gościłyśmy przez chwilę u nas w domku. Miałam okazję dowiedzieć się, że jestem ciut nadopiekuńcza ( dziękuję Małgosiu), a zachowanie Majeczki nie różniło się niczym od zachowania innych dzieci. Po kilku telefonach informujących mnie o cichym wsparciu( nie tylko Tomek z Małgosią chcieli być w pobliżu ' w razie czego":):):), nagle poczułam odchodzący stres i położyłam się koło zasypiającej Pszczółki. obudziła mnie pół godziny temu słowami:
- Mamo, wstawaj, nie ma "zabrać dziecko".
MOJA KOCHANA!!!!!!!!!!!Wszystko rozumie i martwi się razem ze mną:).
Wstawiam już posta, bo wiem, że z niecierpliwością czekacie.

Maja już wykąpana leży w łóżeczku i ogląda bajkę, więc spokojnie mogę napisać o moich odczuciach "pokościelnych".
Pierwszą myślą jest to, że tydzień temu to Maja bardzo chciała iść do Jezuska, ja miałam być tylko towarzyszem- opiekunem. Tym razem to ja chciałam się przekonać jak będzie, a Maja chyba obawiała się tego, bo wyszła z domu bez większego entuzjazmu. Była za to ciekawa jak wygląda Jej nowy kolega- Tomek,  który miał towarzyszyć Pszczółce. Pewnie spodziewała się rówieśnika, a tu taaaaki duży:)
- Witaj pan Tomek!- Przywitała się podając rękę 18-latkowi.
Mszę prowadził fajny młody Ksiądz, który od razu nawiązał kontakt z dziećmi, o reszcie nie mogłam się przekonać podążając za Mają w poszukiwaniu "żabek w stawie".
I jeszcze jedno- poczułam, że nie chcę chodzić w miejsce, w którym Nas nie chcą, w którym tak traktuje się chore dzieci. Nikt nie powiedział, że musimy chodzić do Kościoła w swojej parafii.
Tyle na dziś, Maja domaga się kołysanek- utulanek. Jak mnie nie uśpi, to zajrzę tu jeszcze później.
DZIĘKUJĘ ZA WASZE KCIUKI:)